Strona główna / Interpretacje / Aktualności / „Anioły w Ameryce, czyli demony w Polsce”. Recenzja spektaklu konkursowego
„Anioły w Ameryce, czyli demony w Polsce”. Recenzja spektaklu konkursowego
"Anioły w Ameryce, czyli demony w Polsce"
21/11/2022

Zapraszamy do zapoznania się z recenzją spektaklu konkursowego (o Laur Konrada) „Anioły w Ameryce, czyli demony w Polsce” z Teatru Barakah w Krakowie, który został zaprezentowany w poniedziałek 21 listopada w Teatrze Korez.

W piekle nietolerancji

Spektakl krakowskiego Teatru Barakah „Anioły w Ameryce, czyli demony w Polsce” to pełna młodzieńczej energii wariacja na temat kultowego dramatu autorstwa Tony’ego Kushnera. Nie spodziewajcie się jednak aniołów zza oceanu, lecz… rodzimych demonów.

W pierwszej scenie widzowie dowiadują się, że agencja, która dysponuje prawami do dramatu, nie udzieliła twórcom zgody na wystawienie owej „gejowskiej fantazji na motywach narodowych”, jak mówi jeden z aktorów. Dostajemy więc krótkie streszczenie sztuki (zainteresowani powinni sięgnąć po ciekawie zrealizowany serial Mike’a Nicholsa w HBO), zaś zamiast „Aniołów w Ameryce” oglądamy teatr skomponowany z osobistych historii artystów. Nie ma dramatu o gejach mierzących się z rzeczywistością Nowego Jorku lat 80. minionego wieku, jest miks opowieści o gejach żyjących w Polsce współcześnie, tu i teraz.

Reżyser Michał Telega zaprosił do współpracy aktorów będących na różnym etapie swej zawodowej ścieżki – zarówno stawiających pierwsze kroki, jak i artystów, którzy są już na scenie od lat. Młodzi wcielają się w początkujących aktorów, którzy chcą wziąć udział w warsztatach prowadzonych przez „znanego reżysera”, a ten podczas przesłuchania nie waha się ich ośmieszać. Ci zaś nie protestują, robią, co pan reżyser każe.

Następnie przyglądamy się życiu polskiego geja – rodzinnemu Bożemu Narodzeniu z barszczem, który kojarzy się z krwią spływającą z ust, zderzeniu z systemem podczas trudnego testu na HIV, który chyba do tej pory nazywany jest z pomocą słówka „mieć (lub nie) to”, lękom wobec grup skandujących „chłopak, dziewczyna – normalna rodzina”, „kto nie skacze, ten jest pedał” etc…

Nie brak jednak też nawiązań do „Aniołów w Ameryce”. Wspaniała Ana Nowicka jest Royem Cohnem, który u Kushnera jest „czarnym charakterem”. To symbol reżysera – ukrytego geja, zaczytującego się w biografii Roberta De Niro – aktora pracującego metodą Stanisławskiego. Roy przekracza fizyczne i psychiczne granice młodych adeptów. Jego figura jest odwołaniem do aktualnego dziś problemu przemocowych praktyk w polskim środowisku artystycznym. Aktorka gra również matkę odcinającą
się od syna, z kolei druga z aktorek, ponętna Monika Kufel jest żoną geja – podobnie jak Harper w „Aniołach…”.

Na scenie roztrząsane są też takie tematy jak AIDS czy wykluczenie z powodu innej orientacji seksualnej. Mowa jest również o poniżaniu i jednocześnie pewnej ….. osób ciemnoskórych, mieszkających w Polsce. O żonach i dziewczynach gejów, nietolerujących matkach, ojcach, wreszcie do nienawiści do samego siebie. O tłumionym pożądaniu i kulturze gejowskiej. O samotności i byciu w grupie. O stygmatyzacji związanej z chorobą przeznaczoną dla gejów.

W ostatniej scenie jeden z nieustannie milczących dotąd aktorów (Marek Szajnar) – powoli poruszający się w pointach jak baletnica wzdłuż ściany niczym cień – mówi, że to wszystko, co słyszeliśmy ze sceny, to banały. Bo może tak właśnie jest? Przyglądając się jego roli odczuwamy niemal fizyczny ból – aktor czuł go na pewno, gdyż przez prawie półtorej godziny balansował w niewygodnych butach przeznaczonych dla kobiet na czubkach palców.

„Anioły w Ameryce, czyli demony w Polsce” to spektakl dobrze skonstruowany, sprawny dramaturgicznie, interesujący inscenizacyjnie, choć raczej pod tym względem skromny. Nie brak mu lekkości, dystansu, wdzięku, poczucia humoru, ale też gorzko smakującej groteski. Kolejne sceny odgrywane są szybko, w jakimś gorączkowym tempie, w nieustannym ruchu i w rytm pulsującej muzyki oraz zaśpiewów Moniki Kufel.

Być może chodzi o to, abyśmy nie analizowali na chłodno stawianych w świetle reflektorów problemów z każdej strony, ale byśmy – my, widzowie – poczuli się w środku tego młyna nieco zagubieni, przytłoczeni, oszołomieni. Poza tym życie szybko mija i być może dzisiejsze dylematy jutro nie będą już istotne? Oby owe tytułowe demony rychło zniknęły w mrokach nadchodzącej przeszłości.

Marta Odziomek

Tekst pochodzi z Gazety Festiwalowej nr 1 XXI INTERPRETACJI

Kategoria: Aktualności

Zobacz również: